Jak zacząłem (i szybko skończyłem) przygodę ze ZWIFTem

przez | 02/12/2020

Moja przygoda z trenażerem zaczęła się dość standardów, od najpopularniejszego na rynku rozwiązania, czyli od ZWIFTa. Na pytanie, czy był to dobry wybór, mogę od powiedzieć jedynie – nie jest to rozwiązanie idealne. Nawet nie mając porównania z innymi rozwiązaniami widzę jak wielu rzeczy w takim ZWIFcie brakuje lub są zrobione źle.

ZWIFT jest genialny jeśli oczekujesz rozwiązania do jazdy w grupie i aspekty społecznościowe i gamingowe są priorytetem. To jest po prostu fajnie przygotowana gra społecznościowa w wersji beta. Po pierwszych kilku latach rozwoju powinna mieć już dobudowane sporo więcej sensownych funkcji. Ogólna funkcjonalność tego rozwiązania jest zbyt uboga, aby traktować to jako platformę treningową (od braku możliwości planowania treningów począwszy a na rozbiciu funkcji między stronę www a dwie aplikacje mobilne skończywszy). Nawet pobierany przegląd takiego Sufferfest pozwala powziąć co najmniej uzasadnione podejrzenie o wyższości platformy Wahoo nad ZWIFTem. Zweryfikuję to podejrzenie po teście Suff’a na początku przyszłego roku.

fot. ZWIFT.com

Rozpocząłem przygodę ze ZWIFTem od planu 10-12wk FTP Builder w wersji 10-tygodniowej. Uznałem, że nie jest tak źle, żeby nie ominąć tych 2 pierwszych, rozbiegowych tygodni. Test FTP robiłem, będąc w raczej średniej formie, chwile po chorobie. W efekcie podejrzewam, że nie był on w 100% miarodajny. Pierwszy tydzień był stosunkowo łatwy i o ile czułem pewne zręcznie po każdym treningu, o tyle spodziewałem się jednak konkretnego „zajechania”, a nie jedynie zmęczenia. W drugim tygodniu podbiłem minimalnie deklarowane FTP (o jakieś 2%) i to wystarczyło, by zacząć „czuć” te treningi.

Od 9 tygodnia zrobiło się na tyle ciekawie, że z tęsknotą wyglądam tych dni na regenerację. Coraz bardziej też się przekonuję, że z jednej strony wyjątkowo nie pociąga mnie klimat gry, jaką jest ZWIFT. Ja jestem raczej typem, który będzie po treningu patrzył w tabelki i dane niż ekscytował się kolejnym poziomem wbitym z ZWIFT. Przyznaję, że możliwość kupowania coraz lepszego sprzętu – zarówno ramy jak i kół – trochę mnie pociąga. Jednak z drugiej strony jest to irytujące, że nie mogę jeździć na swoim rowerze, na którym jeżdżę na co dzień. Nie mam możliwości przeniesienia swojego roweru do świata ZWIFT. A fakt, że muszę naklepać kilometrów, żeby zdobyć – jak to w grze – lepsze wyposażenie, też nie specjalnie mnie przekonuje.

fot. ZWIFT.com

Zwift nie jest idealny, a na macOS jest wręcz tragiczny

I wszystko to, co napisałem wyżej byłoby mnie przekonało do kontynuowania tej przygody, gdyby ZWIFT… DZIAŁAŁ!

W tej chwili całkiem serio rozpatruję przesiadkę na Sufferfest. Po pierwsze cenowo to jest bardzo zbliżona kwota, a narzędzie jest bardziej skierowane na trening niż na granie. Do mnie bardziej przemawia ten treningowy aspekt. Dlatego od przyszłego roku zamierzam uciec na Sufferfest.

Najważniejszy argument za przesiadką, to nadzieja na większą stabilność. Po każdej aktualizacji ZWIFT przestaje współpracować z MacOS’em. Za każdym razem, muszę też odprawiać czary mające na celu przywrócenie go do życia. Błąd jest znany, występuje u wielu osób od dawna i nikt nie ma uniwertsalnego rozwiązania. Pisząc, że nikt nie ma uniwersalnego rozwiązania mam na myśli, sytuację w której pomoc supportu ogranicza się do rad w stylu „wyłącz i włącz” lub „spróbuj z inną siecią wi-fi”.

ZML01, tak wygląda mój ZWIFT

Mityczny błąd ZML 01

Na próżno szukać też pomocy po forach. Błąd ZLM01 oznacza, diabli wiedzą co i naprawić go można… przez przypadek. I tylko od czasu do czasu. I piszę to zupełnie serio!

Jeśli trafi Ci się ten błąd, a korzystając ze Zwifta na Macu w końcu Ci się trafi, w sieci znajdziesz masę porad:

  1. Podłącz się do innej sieci
  2. Ściągnij plik instalacyjny i nadpisz istniejącą instalację
  3. Odinstaluj grę i zainstaluj na nowo
  4. Usuń określone pliki / foldery i uruchom grę ponownie
  5. Usuń określone pliki / foldery i zainstaluj grę ponownie
  6. itd.

Serio, co wątek to inna propozycja rozwiązania. Pod każdą znajdziecie komentarze „dzięki u mnie to zadziałało”. Losowość tych rozwiązań jest powalająca. Oczywiście najczęstszy scenariusz to ten, w którym nie znajdujesz rozwiązania, które zadziała u Ciebie!

Po kilku godzinach kończysz na rekonfiguracji domowej sieci wi-fi – chociaż dzień wcześniej wszystko działało bez problemu. Niestety nie będzie zaskoczenia – Nie ma takiej konfiguracji, na której ZWIFT by działał.

fot. ZWIFT.com

Żeby cała ta sytuacja była jeszcze bardziej zabawna, aplikacja działa (na tej samej sieci wi-fi) na telefonie oraz iPadzie. Telefon nie jest wyjątkowo wygodnym rozwiązaniem ze względu na rozmiar ekranu. Ipad należy do córki i oczywiście mogę z niego korzystać. Niby jest to jakieś rozwiązanie, ale chyba nie o to chodzi.

Z perspektywy produktu, za który odbiorca końcowy płaci, całkiem sensowny abonament, nie jestem w stanie pojąć, jak można było tak bardzo spartaczyć ten soft?!

Od stycznia zatem zaczynam przygodę z Sufferfest. Mam nadzieję, że bez takich przygód! Na ZWIFTA już chyba nie wrócę.

fot. ZWIFT.com